Już w najbliższy piątek czeka nas kolejny koncert, który odbędzie się w ramach projektu Polski Jazz 360°. W Klubie Piwnice zagra grupa THE BEAT FREAKS. O dotychczasowej działalności zespołu i planach na przyszłość rozmawialiśmy z Michałem Starkiewiczem (gitara) i Radkiem Wośko (perkusja).
Załatwmy to na samym początku. Kim jest Leon, bohater waszej debiutanckiej płyty? Czy Leon jest zawodowcem?
Radek Wośko: Leon na pewno jest zawodowcem, ale nigdy się z tym nie obnosi. Leon to wynalazca, odkrywca i człowiek renesansu. Reprezentuje te wszystkie przymioty, które najbardziej lubimy u ludzi i w otaczającym nas świecie. Jest otwarty, dużo i chętnie podróżuje. Ciekawy świata i ludzi, żyje czasem teraźniejszym. Nie boi się niestandardowych rozwiązań i zawsze jest gotów czymś zaskoczyć.
Michał Starkiewicz: Tak naprawdę Leon jest postacią fikcyjną. Ta postać stała się wspólnym mianownikiem naszych koncepcji i muzyki, która dzięki tym pomysłom powstała. W ten sposób urzeczywistniliśmy coś fikcyjnego i daliśmy temu emocje. To wszystko sprawia, że słuchacz da się porwać naszej opowieści.
Skoro zgrabnie i profesjonalnie nawiązałem do postaci filmowej, choć chyba nie do końca trafnie… czy muzyka THE BEAT FREAKS mogłaby być wykorzystana do jakiegoś filmu? Jeśli tak, to w jakim obrazie chciałbyś ją usłyszeć? Nie bez powodu o ten temat zahaczam, bo przecież nagraliście też dźwięki do filmu „Rzeźbiarz z kamerą”… Opowiedz nam o tym doświadczeniu.
Michał: Myślę, że zdecydowanie. Na pierwszej płycie jest jeden utwór - „Oriented”, który inspirowany był podróżami Leona po krajach dalszego lub bliższego Wschodu, jak kto woli (śmiech)... Skojarzył nam się właśnie z takimi obrazami zmieniającymi się za oknem pociągu. Nie trzeba było długo czekać i pojawiła się propozycja stworzenia muzyki do niemego filmu - „Rzeźbiarz z kamerą”, który opowiada historię znanego polskiego rzeźbiarza, Augusta Zamoyskiego. To 30 minut filmu, w którym oprócz migawek z życia Gucia i jego podróży, pojawiają się również jego przyjaciele: Rubinstein czy Witkacy. Te obrazy były bardzo inspirujące, ale nie chcieliśmy grać muzyki, która w sposób oczywisty jest interaktywna z obrazem. Nie chcieliśmy odrywać widza od tego, co dzieje się na ekranie, ale pozwolić mu bardziej zagłębić się w historię i oddać atmosferę oraz charakter danej sceny. Ci, którzy widzieli już film z naszą muzyką, twierdzą, że ta sztuka się udała. Samą muzykę wydaliśmy zresztą cyfrowo i można ją znaleźć na platformach cyfrowych. Chcemy również grać muzykę na żywo do filmu i mam nadzieję, że wkrótce się to ziści.
Na waszym debiucie znalazła się też kompozycja zatytułowana „Solaris”. Ma ona coś wspólnego z książką Stanisława Lema lub z adaptacją filmową w reżyserii Stevena Soderbergha?
Michał: Nie do końca, choć rzeczywiście inspirowana jest sytuacją kosmiczną. Tworząc ten utwór, miałem w głowie kometę pędzącą gdzieś w nieskończoność w otchłani kosmosu (śmiech).
Grupę założyłeś pięć lat temu. Czy to, co się z nią dzieje, to w jakim kierunku zmierzacie, jest zgodne z Twoimi wyobrażeniami z 2014 roku? Czujecie, że THE BEAT FREAKS nie jest chwilową przygodą, ale czymś, co wypełni nie tylko najbliższą przyszłość?
Michał: Życie pokazało, że nie jest to jednorazowa przygoda. Choć nie do końca było wiadomo, w jaką stronę pójdziemy, bo pomysłów było wiele. Pierwsza płyta zresztą to pokazuje, jest dość eklektyczna. Każdy przyniósł kilka pomysłów i wspólnie ubraliśmy je w nowe aranżacje. Chcemy, by druga płyta była już bardziej jednorodna muzycznie. Przez te pięć lat zagraliśmy sporo koncertów i zrobiliśmy duży krok do przodu, jeśli chodzi o wspólne brzmienie i granie każdego z nas. Myślę, że również kompozycyjnie troszkę więcej od siebie wymagamy. Oprócz płyty mamy jeszcze kilka innych projektów, więc rzeczywiście to projekt, który jest bardzo ważny w artystycznym życiu.
Jako założyciel zespołu bierzesz odpowiedzialność za całość waszej działalności? A może dzielicie się obowiązkami? Jeden ogarnia komponowanie, drugi pilnuje harmonogramu prób, trzeci jest odpowiedzialny za przebieg trasy koncertowej, czwarty odpowiada na te głupie pytania w wywiadach...(śmiech).
Michał: No tak, jestem założycielem zespołu, ale od początku podkreślałem, że chcę, by to był zespół każdego z nas i jest pełna demokracja z ograniczeniem „liberum veto”... (śmiech) Dlatego nie jest to mój autorski projekt, z moją autorską muzyką i pod moim nazwiskiem...(śmiech) Oprócz czterech muzyków, integralną częścią zespołu jest moja prywatna żona, która jest naszym managerem i pracuje nad tym, żebyśmy grali jak najwięcej i jest w tym niezastąpiona.
Radek: Michał jest pomysłodawcą zespołu, ale od samego początku chciał, żebyśmy wypełnili ten projekt treścią będącą wypadkową nas wszystkich. To skłoniło nas do dosyć ciekawych eksperymentów. Kiedy nie ma zdecydowanego lidera, często jest trudniej, bo trzeba wypracować jakieś wspólne rozwiązanie. Ale efekty przerastają zwykle najśmielsze oczekiwania...(śmiech) Coraz więcej procesów w naszym zespole odbywa się zatem na zasadzie kolektywnej pracy, chociażby wspomniana muzyka do filmu o Auguście Zamoyskim, gdzie umówiliśmy się na przyniesienie strzępków pomysłów, po czym wrzuciliśmy je do wspólnego garnka i stworzyliśmy kombinacje, których żaden z nas się nie spodziewał. W ten sposób pracujemy też nad kolejną płytą.
W chwili, gdy ukazała się wasza pierwsza płyta (październik 2016 r.), czuliście się jak debiutanci? Pytam o to, bo w składzie zespołu nie znaleźli się nowicjusze... A właśnie, w jakich zespołach i na płytach jakich wykonawców słychać jeszcze waszą grę?
Radek: Tomek Licak i ja, w związku z pobytem w Danii, mamy za sobą parę wydawnictw i projektów z pogranicza jazzu i muzyki improwizowanej, głównie pokazujących muzyków polskich i duńskich, w tym z udziałem takich znaczących postaci, jak Duńczycy Anders Mogensen i Anders „AC” Christensen, czy nasz nieodżałowany Tomasz Stańko. Paweł i Michał z kolei mają imponującą listę projektów z udziałem choćby: Adama Bałdycha, Grzegorza Turnaua, Marcina Pospieszalskiego, Mietka Szcześniaka czy innych. Ale pierwsza płyta każdego zespołu zawsze jest pewnego rodzaju debiutem, szczególnie gdy tworzy się coś, co nie jest kolejnym towarem z dobrze znanej półki.
Znałem kiedyś człowieka, który nie za bardzo czuł muzykę instrumentalną. Gdy ze znajomymi wspólnie słuchaliśmy płyt właśnie z taką muzyką, pytanie „To tu nikt nie śpiewa???”, wyrażane poważnym tonem, pojawiało się dość często... Wyobrażasz sobie, że do THE BEAT FREAKS przyjmujesz wokalistę? Byłoby to dla zespołu dużym wyzwaniem? Jak wtedy musiałby się zmienić sposób pisania kompozycji?
Michał: Raczej nie. Jest pomysł zrobienia jednego projektu z wokalistką i to nie jazzową, ale za wcześnie, by o tym mówić. Mamy mnóstwo inspiracji i słuchamy bardzo różnej muzyki, a pomysłów, które mamy, jest całe mnóstwo. Zespół to nasza czwórka, ale na potrzeby różnych akcji i projektów jesteśmy otwarci na współpracę.
Podkreślacie, że jesteście grupą muzyków ze szczecińsko-duńskim rodowodem. Czy to właśnie dzięki temu płyta Leon ukazała się nakładem duńskiego wydawnictwa Gateway Music.
Radek: Duński Związek Muzyków umożliwia swoim członkom wydawanie płyt z własną muzyką na bardzo preferencyjnych warunkach, właśnie poprzez własne wydawnictwo Gateway Music. Jest to forma bardziej sformalizowanego procesu DIY. Dzięki temu mogliśmy przeznaczyć nasze fundusze na to, aby płyta lepiej zabrzmiała czy trafiła do szerszego grona odbiorców.
Z duńskiej sceny muzycznej najbliższe mi są: postaci Larsa Ulricha, Kinga Diamonda i Amalie Bruun, nazwy Volbeat, Mercyful Fate, Pretty Maids, Artillery, ale to raczej nie jest jazz…(śmiech) Polecicie kogoś ze świata jazzu? Może być to nawet jazz baaaaaaaardzo szeroko pojęty.
Radek: Duńska scena jazzowa jest bardzo bogata, i mimo iż kraj co do liczby ludności nie jest większy niż województwo mazowieckie, to duński jazz ma większy globalny zasięg niż polski. Do muzyków wartych uwagi na pewno można zaliczyć artystów takich jak: Jakob Bro, Jacob Anderskov, Kasper Tranberg czy Peter Bruun, którzy regularnie nagrywają płyty z muzykami ze światowego topu.
Związaliście się z Gateway Music na dłuższy okres czasu czy może kolejny krążek ukaże się już pod inną banderą?
Michał: To jeszcze ciężko powiedzieć. Na razie był to związek z rozsądku.
Skoro o tym mowa... Ponoć ostro pracujecie nad nowym materiałem? Jak porównałbyś nowe kompozycje do tego, co znalazło się na płycie Leon? Do tej pory, myślę, że śmiało można tak powiedzieć, stawialiście na muzyczną różnorodność (muzyka etniczna, ludowa, blues), choć całość przede wszystkim była ukierunkowana na jazz... Jak to się rozwinie na kolejnej płycie?
Michał: Tak jak mówiłem wcześniej, chcemy by była bardziej jednorodna. Myślę, że nie pozwolimy sobie na taki utwór jak „Pod Nóżkę”. Chcemy troszkę bardziej poeksperymentować, zarówno z formą jak i rytmem.
Radek: Jak już wspomniałem wcześniej, stawiamy na innego typu proces niż przy pierwszej płycie, więc spodziewamy się naturalnie innego rezultatu. Dla mnie osobiście znalezienie balansu między muzyką ambitną pod względem kompozycyjnym i wykonawczym, ale jednocześnie dostępną dla odbiorcy, jest wyznacznikiem do działania.
Chyba każdy muzyk ma swojego mistrza, wzór do naśladowania, idola, inspirację... W waszym przypadku też istnieją tacy artyści, o których powiedzielibyście: gdyby nie oni, to nas by tu nie było?
Radek: Dla mnie osobiście niesamowitym doświadczeniem było granie z Tomaszem Stańko. Jego aura potrafiła sprawić, że każdy dźwięk miał sens, w tym i cisza. Natomiast myślę, że to chyba mocno indywidualna sprawa. Każdy z nas jest wypadkową wszystkich dotychczasowych życiowych doświadczeń, szczególnie jeśli chodzi o muzykę improwizowaną, w której przekaz jest najważniejszy.
Michał: Tym pytaniem otwierasz temat rzekę, bo każdy z nas ma co najmniej tuzin mistrzów i nie sposób wszystkich wymienić. Można spojrzeć na to pytanie jako inspirację dla całego zespołu. Na początku szukaliśmy zespołów, które mogłyby w jakiś sposób być podobne do naszego i, o dziwo, ciężko nam było takie znaleźć, choć na pewno jest ich kilka. Nie chcemy jednak upodabniać się do kogoś. Chcemy stworzyć własny, oryginalny język przekazu, wynikający z tego, co nas kształtowało. Brzmi to troszkę jak slogan, ale trudno... (śmiech)
29 marca wystąpicie w Przemyślu. Będzie głośno i żywiołowo czy może zaprosicie nas do krainy łagodności? (śmiech)
Michał: W tym zestawieniu chyba bardziej przychylę się ku żywiołowo. Czy głośno, to się okaże, ale chyba nie za bardzo. Chcemy, by każdy utwór był pewną opowieścią, a tutaj główną postacią jest Leon i jego barwne życie. Podróże, inspiracje i wynalazki. Warto się na chwilę zatrzymać, wyciszyć i wsłuchując się w muzykę przenieść do świata, który jest niezwykle barwny.
Rozmawiał: Piotr Bałajan
THE BEAT FREAKS
Michał Starkiewicz – gitara
Tomasz Licak – saksofon tenorowy
Paweł Grzesiuk – bas
Radek Wośko – perkusja
Centrum Kulturalne w Przemyślu
Klub Piwnice
29 marca, piątek, godz. 19:00
Bilety: 20 zł (Kasa CK)